Jestem na początku przygotowań do maratonu. Chcę spróbować biegania na wyczucie, bez patrzenia na zegarek. Teoretycznie nie powinno być z tym problemu. Wydaje mi się, że dobrze czuję jakim tempem biegam. Ale co innego tak myśleć, a co innego tak pobiec. Wybieram się na półmaraton w Pucku. Na wszelki wypadek jednak zegarek biorę ze sobą. Przeprogramowuję tylko podstawowy ekran zegarka tak, aby pokazywał wyłącznie przebiegnięty dystans. Bez informacji o czasie, tempie i tętnie.
Nie zaczynać biegu za szybko to abecadło biegacza. Pomimo to podświadomie narzucam na początku za duże tempo. Zwalniam po kilometrze, jeszcze bardziej po drugim, na trzecim walczę z lekką zadyszką. Jest niezły gorąc. Ponad 26 stopni. Kto wpadł na pomysł aby w środku lata robić taki bieg o 15:00?
Po piątym kilometrze stabilizuję tempo. Koncentruję się na głębokości oddechu. I na równym rytmie wdechów i wydechów - dwa na dwa. Biegnę równo. Wydaje mi się, że trochę wolno, więc pojawia się chęć przestawienia zegarka i podpatrzenia tempa. Walczę z sobą i w końcu odpuszczam to spoglądanie. Na ostatnich kilometrach przyspieszam.
Kończę bieg ponad 3 minuty wolniej niż chciałem (tempo wolniejsze o 10 sek/km). Według kalkulatora biegowego Danielsa cały ten efekt spowolnienia można zrzucić na temperaturę. Chociaż wewnętrznie mam przekonanie, że to jednak wina tych pierwszych, za szybkich kilometrów.