niedziela, 2 listopada 2014

Lekcje do zapamietania po maratonie (2)

We Frankfurcie pobiegłem o ponad minutę szybciej niż w Sztokholmie. To tyle ile w Szwecji spędziłem w toi-toi'u i w przydrożnych krzakach. Czyli cały biegowy rozwój poszedł w lepszą strategię przedbiegowego nawadniania i odżywiania się :)

Lekcja numer 1 to wbicie sobie do głowy powtarzanej przez wszystkich i wszędzie prostej zasady: "Nie trenuj na siłę." Jeden odpuszczony trening niczego nie zepsuje, ale jeden zły trening może wiele zniszczyć.  Naderwany Achilles wyłączył mnie całkowicie z treningów na dwa tygodnie przed maratonem. Jeśli tylko w głowie pojawia się wątpliwość czy organizm jest gotowy na trening - nie trenuj. Zrób coś alternatywnego. Godzina rozciągania, a może yoga. Delikatny rower albo basen. Nie trenuj na siłę!  

We Frankfurcie, podobnie zresztą jak i w Sztokholmie, opadłem z sił po 33 kilometrze. Jednym słowem klasyka. Na szczęście nie była to odcinająca od wszystkiego "ściana". Po prostu drastyczny ubytek sił. Tempo spada o ponad minutę. Tętno schodzi momentami do poziomu wolnego wybiegania. Biegnąc z obolałą kostka na wiele nie liczyłem, ale z drugiej strony nie spodziewałem się takiego odcięcia. Cztery miesiące treningów na marne?

Słabe ostatnie 10km to dla mnie to przede wszystkim wina zbyt szybkiego tempa na tych pierwszych 30 kilometrach. Na obu maratonach średnie tempo za cały maraton to 159-160. Czyli książkowe 90% HR max. Ale przez pierwsze 3 godziny utrzymywałem tętno o dobre 4-6 uderzeń powyżej 160 (czyli dla mnie powyżej 89-90% HRmax). 

Drugi powód to chyba za słabe długie wybiegania. Trenowałem 30km z narastającym tempem. Trenowałem 30km z 20 minutami tempa progowego na samym początku i na samym końcu dystansu. Próbowałem treningów naśladujących efekt zmęczenia na maratonie, ale czuję, że za wiele z siebie na tych trzydziestkach nie wycisnąłem.

A po głowie cały czas chodzi złamanie magicznego dla mnie 3:30.