Dzisiaj podczas treningu po raz pierwszy doświadczyłem "ściany". W planie miałem długie wybieganie. Jednostajne tempo, 29-30 km, zależy jak się ułoży trasa. Biegnę w Warszawie, w okolicach pól mokotowskich. Płaskie tereny, sporo zieleni. Późne popołudnie. Znośna temperatura. Może z 15-17 stopni. Na plecach camel-bag zatankowany wodą do pełna. Nic nie zapowiada takiej treningowej klęski.
Po 24km czuję, że zwalniam. Mobilizuję się wewnętrznie, dodaje gazu i ... nic. Zwalniam dalej. Przebiegam jeszcze z pół kilometra i czuję że opadam z sił. Nie wiem co się dzieje. Rezygnuję z kolejnego okrążenia i biorę kierunek do domu. To tylko dwa kilometry. Jak się okazuje o dwa za dużo. Nie jestem w stanie biec. Staję. Ledwie idę.
Zastanawiam się co poszło nie tak. Wodę pociągałem regularnie. Mogło zabraknąć regeneracji między treningami. Tylko trzy dni od ostatniego, również długiego, wybiegania. Ale prawdziwe odkrycie pojawia się po dojściu do domu. Zdejmuję camel-bag'a i ... jest prawie pełen! No może ubyło 1/5. Pęcherzyki powietrza przyblokowały rurkę z worka do ustnika. Niesamowite. Pociągając wodę nie poczułem, że każdy zasysany łyk to zaledwie parę kropel. Woda w ustach dawała mi poczucie, że piję i się nawadniam. Grubo ponad dwie godziny biegania na 200ml wody - to musiało się tak skończyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz