Wkręciłem się w to "poważne bieganie'. Na dobre. Szukam swojego kolejnego maratonu. Myślałem o wzięciu udziału w maratonie warszawskim. Ale dwa i pół miesiąca przygotowań to byłoby trochę mało. Po co się spieszyć? Przesunąłem poszukiwania imprezy na październik. Od razu Frankfurt stał się naturalnym kandydatem. Na pewno nie będzie za ciepło. Duża i renomowana impreza. Rewelacyjna, płaska trasa. Dobre połączenie z Gdańska. No i myślę, że niemiecka solidność może mieć znaczenie.
Wpisowe dokonane. Hotel i bilety lotnicze zarezerwowane. Czas ułożyć plan treningowy.
czwartek, 26 czerwca 2014
czwartek, 5 czerwca 2014
Lekcje do zapamiętania po maratonie
Dziś pierwsza przebieżka po maratonie. Delikatny rozruch. Dobry moment do małego podsumowania.
Nie miałem przemyślanego "carbo-loadingu". Czy i jak go zastosować? Przed żadną imprezą kontrolną w trakcie przygotowań nie ćwiczyłem żywienia dobowego. Miałem opracowane zachowania w dniu biegu i podczas biegu, ale nie na dwa, trzy dni przed biegiem. Nie do tego stopnia żeby działać automatycznie. Zwłaszcza, że ostatni tydzień to mocno zmniejszone obciążenie treningowe. A więc inne zapotrzebowanie energetyczne w trakcie tygodnia i inny jego rozkład w czasie.
Na pewno całe ostatnie dwa tygodnie przed maratonem wymagają przemyślenia. Chciałem dać odpocząć ciału. Biec maraton na dużej świeżości. Z drugiej strony chyba zbyt mocno zredukowałem treningi. Do 60% i 30% maksymalnego dystansu. Na obciążeniu treningowym pewnie są to redukcje jeszcze większe. W wyniku tego czułem. że straciłem na mocy. Widać to było po pierwszych kilometrach biegu. Tempo wolniejsze o dobrych 12-15 sekund od zakładanego. I od razu na starcie dylemat: zwiększyć tempo czy trzymać się poziomu tętna? Niestety wybrałem trzymanie się tempa.
Uważnie pilnować się trasy i jej zakrętów. Zdębiałem, kiedy na mecie zobaczyłem na swoim zegarku 43,18km. Oczywiście niedokładność GPS'a robi swoje, chociaż statystycznie powinno to raz działać na plus, a raz na minus. Więc odchylenie pomiaru trasy nie powinno być aż tak duże. Prawie kilometr! Ale chłodna analiza tego jak niefrasobliwie skakałem od jednego do drugiego krańca drogi jest nieubłagana.
Już na samym starcie straciłem dobrych kilkadziesiąt metrów. Ustawiłem się po prawej stronie drogi, uciekając w ten sposób od potwornego ścisku ludzi przy lewej krawędzi sześciopasmowej jezdni. No tak, ale pierwszy zakręt był właśnie w lewo. Tylko na pierwszym kilometrze trasy dodałem sobie do dystansu dobrych 20-30 metrów. A takiego 'halsowania' było więcej.
Maraton za mną. Bardzo dobre doświadczenie. Biegowe, treningowe, życiowe. Czas pomyśleć o następnym.
Nie miałem przemyślanego "carbo-loadingu". Czy i jak go zastosować? Przed żadną imprezą kontrolną w trakcie przygotowań nie ćwiczyłem żywienia dobowego. Miałem opracowane zachowania w dniu biegu i podczas biegu, ale nie na dwa, trzy dni przed biegiem. Nie do tego stopnia żeby działać automatycznie. Zwłaszcza, że ostatni tydzień to mocno zmniejszone obciążenie treningowe. A więc inne zapotrzebowanie energetyczne w trakcie tygodnia i inny jego rozkład w czasie.
Na pewno całe ostatnie dwa tygodnie przed maratonem wymagają przemyślenia. Chciałem dać odpocząć ciału. Biec maraton na dużej świeżości. Z drugiej strony chyba zbyt mocno zredukowałem treningi. Do 60% i 30% maksymalnego dystansu. Na obciążeniu treningowym pewnie są to redukcje jeszcze większe. W wyniku tego czułem. że straciłem na mocy. Widać to było po pierwszych kilometrach biegu. Tempo wolniejsze o dobrych 12-15 sekund od zakładanego. I od razu na starcie dylemat: zwiększyć tempo czy trzymać się poziomu tętna? Niestety wybrałem trzymanie się tempa.
Uważnie pilnować się trasy i jej zakrętów. Zdębiałem, kiedy na mecie zobaczyłem na swoim zegarku 43,18km. Oczywiście niedokładność GPS'a robi swoje, chociaż statystycznie powinno to raz działać na plus, a raz na minus. Więc odchylenie pomiaru trasy nie powinno być aż tak duże. Prawie kilometr! Ale chłodna analiza tego jak niefrasobliwie skakałem od jednego do drugiego krańca drogi jest nieubłagana.
Już na samym starcie straciłem dobrych kilkadziesiąt metrów. Ustawiłem się po prawej stronie drogi, uciekając w ten sposób od potwornego ścisku ludzi przy lewej krawędzi sześciopasmowej jezdni. No tak, ale pierwszy zakręt był właśnie w lewo. Tylko na pierwszym kilometrze trasy dodałem sobie do dystansu dobrych 20-30 metrów. A takiego 'halsowania' było więcej.
Maraton za mną. Bardzo dobre doświadczenie. Biegowe, treningowe, życiowe. Czas pomyśleć o następnym.
niedziela, 1 czerwca 2014
Stockholm Marathon 2014
Bardzo udana impreza. Bardzo ciekawe doświadczenie. Dobry wybór na zwieńczenie takiego długiego okresu przygotowań. Mam wrażenie, że pamiętam każdy kilometr biegu - dobre emocje odciskają się skutecznie w pamięci.
Zacząłem bieg z pierwszej linii. Tuż zza wstęgi startowej. Tak! Byłem w drugiej grupie startowej, zaczynającej 10 minut po pierwszej. Ale za to byłem na samym jej początku. Fajne uczucie odliczać ze spikierem ostatnie sekundy do startu i zacząć taki bieg z zupełnie pustą, sześciopasmową aleją przed sobą. I z tysiącami kibiców wzdłuż trasy. To naprawdę miłe wrażenie.
Zaczęło się pochmurnie i deszczowo. Na szczęście wcisnąłem czapkę za pas biodrowy, bo po kilkudziesięciu minutach przejaśniło się i wyszło słońce. Zaczął się gorąc. Zagarniałem wodę do czapki prawie na każdym przystanku regeneracyjnym. I przebiegałem pod każdym prysznicem rozstawionym na trasie - to bardziej dla frajdy niż z potrzeby :)
Na jednej ze stacji dopingujących na trasie wymieniłem się spojrzeniem ze spikerem pokazując mu swój numer startowy i dając do zrozumienia, aby mnie wyczytał przez głośniki jako biegnącego w maratonie. Słowiańskie imię i słowiańskie nazwisko ledwo mu przeszło przez gardło. Uśmialiśmy się obaj.
Z Olą "przybiłem piątkę" trzy razy podczas biegu. Trasa ułożona w dwa kółka i bieżące wyniki w internecie po każdych 5km ułatwiały śledzenie biegu. Mniej więcej wiedziałem, gdzie spodziewać się Oli i na każdym takim odcinku mobilizowałem się bardziej, aby pokazać, że cały czas jestem 'fit'. Nawet na 37km, gdy już tylko marzyłem o mecie.
Od stadionu, gdzie jest linia mety, do strefy regeneracyjnej dla biegaczy jest dobrych kilkaset metrów. Czułem jak z każdym krokiem sztywnieją mi mięśnie. Parokrotnie zmusiłem się do paru chwil rozciągania. Potem jeszcze parokrotnie się rozciągałem, ale i tak wieczorem mięśnie paliły z gorąca.
Znajomym napisałem: "Potrójny sukces: (1) dobiegłem do mety (2) cały i zdrowy (3) poniżej 4 godzin!"
Spodziewałem się gorszego następnego poranka po biegu. Opowieści w sieci jak to boli po maratonie i jak z powodu bólu nie da się normalnie funkcjonować następnego dnia nie dawały wiele nadziei. Było jednak na tyle dobrze, że bez problemu udaliśmy się na całodzienny spacer po Sztokholmie. I to była chyba najlepsza regeneracja.
Ola dokleja swoją karteczkę na ścianie życzeń. |
Subskrybuj:
Posty (Atom)