wtorek, 21 października 2014

Trening, który nie powinien mieć miejsca

Przeżywam prawdziwy dramat. Naderwałem ścięgno Achillesa. Dwa tygodnie do maratonu! Koszmar. Całkowicie przestałem biegać. Cofam się pamięcią do zawodów w Sopocie, do 7 km, kiedy coś mnie zakuło w łydce. Do treningów w zeszłym tygodniu. Co poszło nie tak? Skąd teraz taka kontuzja?

Na trzy dni przed Sopotem miałem w planach długie wybieganie. Dzień wcześniej wróciłem z Warszawy z zatruciem żołądkowym. Po nocy byłem tak słaby, że poranne bieganie nie wchodziło w grę. Przerzuciłem je na wieczór. Już po pierwszych kilometrach widziałem, że zatrucie ciągle daje o sobie znać. Tempo wolniejsze o dobre 15-20 sekund. Po pierwszych 12km zrezygnowałem z tempa maratońskiego i przeszedłem na bieg spokojny.

Chwaliłem siebie w myślach za elastyczność i nie trzymanie się sztywno grafiku. Choć teraz wiem, że to był ostatni moment na przerwanie tego treningu. 24km dla organizmu z wypłukanymi minerałami to była prawdziwa zbrodnia. Zakwaszone mięśnie czułem przez następne dwa dni. Bieg w Sopocie na słabo zregenerowanym organizmie dopełnił dzieła zniszczenia.

Próbuję ratować sytuację. Myślę tylko o tym, żeby w ogóle pobiec maraton. Chrzanić wynik. Na parę dni odpuszczam bieganie całkowicie. W sobotę i niedzielę próbuję ruszać się po pół godzinie na orbitreku. Achilles prawie nie pracuje, a tętno jak przy biegach progowych. Noga pobolewa ale daje nadzieję. We wtorek wychodzę z zamiarem zrobienia delikatnych 6-8km. Wracam po 3-ch z bolącą nogą w okolicach kostki.

Jest źle! Jest fatalnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz